Dziś ostatni dzień birmańskiej epopei. W naszym hotelu zmiany. Piotr był wczoraj świadkim zmasowanego ataku jednego z bliżej nieokreślonych narodów azjatyckich na szwedzki stół. Rozdrapali wszystko co było jak w scenie rodzajowj ala Croksy w Lidlu. Zatem szwedzkigo stołu już nie ma i podawany jest przydział -naparstek kawy, jajko, 2 tosty, banan i sokopodobny produkt.
Zbieramy się na plaży. Dziś dla odmiany mamy spory wiatr. Siadamy i miejsce mamy lepsze niż ostatnio. Piwo dostajemy w skrzynce z lodem, krewetki 4 szt są za 5000, świeża rybka z grila na patyku 2000. I to mi się podoba. Jest czas na popisanie, odpoczynek w cieniu.
Bilety na powrót kupujemy na 10.00 cena stała, choć jest bus o 6.00 za 8.000.
Pod wieczór idziemy na poszukiwanie nowej knajpy. Na początku wioski od południa są dwie knajpy z tarasami. Niestety okazują sie kiepskie w menu. Decydujemy się dać szanse lokalowi do którego chodziliśmy przez ostatnie dni. Doceniają to i tym razem jest ok. Przepraszają za niedosmażoną rybę z wczoraj, która i tak pewnie skońyła w curry. Zamawiam sałatkę z krewetek i pinacoladę w promocji -razem 4.000. Krewetek dużo, pomidorów dużo jest ok. W pinacoladzie czuje rum. Na deser gratis banan w syropie. Lokal nazywa się Myanmar Delight i mieści sie w północnej części wioski, trzeba kawałek podejść. tuż obok mieszczą sie jeszcze 2 podobne ale mniej obszerne powierzchniowo. Wszystkie serwują see food i zawsze widzieliśmy tam białych konsumentów. Przy mniejszych grupach niż nasza na pewno działa to lepiej bo mają zasadę że podają wszystkim potrawy jednocześnie. Cierpi na tym temperatura potraw z grila.
Jeszcze szybki zakup pamiątek i beznadziejna walka z internetem.
Powoli przychodzi czas na podsumowania i reflekcje, które skrupulatnie zapisuje. Powinny się przydać.