Rano karnie stawiamy się na śniadaniu wcześniej tj. 8.30 i to był ostatni moment by zjeść jajka bo zostalby tylko dżem. Sok był ewidentnie z koncentratu słodki i nie do picia. Kac po wczorajszej imprezie na plaży dawał sie niestety we znaki. Dziś jedziemy na wycieczkę na Wyspę Ptaków. Jest to jedna z atrakcji proponowana w biurze turystycznym (ktore jest za razem kantorem i kasą biletową). Są dwa warianty 20$ za osobę na łodzi z wyżywieniem, maską do nurkowania i wędkami. Lub 80$ za całą łódź. Wybieramy wariant tańszy. Po 10$ na głowę. Jak by jednak całość podsumować to dochodzi do tego dojazd na przystań która jest 8 km od naszego hotelu i transport na łódź, która z racji zanurzenia nie podpływa do brzegu. Razem wyszło 12.500 plus jedzenie - kiść bananów 1000, arbuz 3000, warzywa 700, chleb tostowy 600. Cola i woda 1200.
Krótki opis wycieczki wyglądałby tak, o 11.00 wlożyłem głowę do betoniarki i po 5 h ją wyciągnąlem w międzyczasie modląc sie o to aby nie nakarmić ryb śniadaniem.
Ale czując powinność wobec przyszłych podróżników make short story long.
Łódka którą plynelismy miala jakies 5m i co ważne miała daszek od słońca. Najslabszym elementam był silnik. Piekielnie głośny i wibrujacy. Okazało sie ze rejs w jedną strone trwa w zaleźnosci od pogody ok 1,5 h. A bujalo, bardzo bujało. Dobrze, że miałem korki do uszu. Wyspa okazała się bynajmniej nie rajska. Skalista plaża bez podejścia od wody bez rozwalenia nóg o koralowce. Rybki niespecjalnie kolorowe. Po krótkim snorklingu w ciszy ale za to przy zacnym bujaniu wracamy. W pobliżu znajduje się jeszcze wyspa kochanków ale z oglądu nie rożniąca sie wiele. Po 1,5 h stawiamy stopę na suchym lądzie. Czekamy na skuterki. Droga powrotna po plaży w czasie przypływu. Jeden z motorków dogorywa po zalaniu falą. Andrzej zostaje w połowie drogi w skwarze bez transportu zastepczego. Moj motorek też stawia raz bokiem na piachu ale wspolnymi silami z driverem sie odkopujamy. Andrzej dociera do hotelu po 1h i pada na łóżko. Na kolację idziemy bez niego w to samo miejsce co wczoraj. Ale tym razem nie jest juz luksusowo. Zamawiam seefood plate - krewetki, kalmary, barakuda. Wszystko z grila. Niestety zamowienie jakie dostaje jest zimne i suche. Fiodor dostaje z koleji swoja rybe surowa. Kolejna odkryta przypadlość tobrak standardu. Co dziś jest dobre nie musi być dobre w perspektywie dnia kolejnego. Całość za 4500 + 1000 cola była nie godna polecenia.
Generalnie jest tu kłopot z myśleniem proklienckim. Rano chciałem kupić colę. Lodówki po nocy są schłodzone i napełnione lodem ale nikt nie pomyśli aby powkładać tam butelki czy puszki. Dopiero po mojej interwencji zaczeto wkladać butelki -słownie 3 szt.
Wieczorem nierówna walka z internetem. To jest niestety tragedia nie do ogarnięcia.
Reasumując wycieczka trzyma standard birmanski, kolacja potwierdza regułę.