Do Kandy dojeżdżamy o 19.00 jest już ciemno. Kierowca wyrzuca nas w centrum i rozpoczynamy poszukiwania kolacji. Idzie to nadzwyczj słabo bo lokale albo super luksus, białe obrusy albu muslimskie garkuchnie. Centrum życia jest KFC do którego zachodzimy. Standard menu 550, lody 110. Obok jest market, ceny polskie ale o tym dowiaduje sie klient przy kasie. Tylko na nielicznych towarach są ceny. Nie ma piwa. Ciekawe jak bardzo są konserwatywni. Nabyte artykuły higieniczne zostały po skasowaniu skrupulatnie opakowane w gazetę aby nic nie było widać. Znajdujemy sklep z alkchlolem co ja pisze sklep. Zaśmierdła dziupla jak kiedyś funkcjonowaly u nas np na rynkach. Kraty i małe okienko. Szkoda, ze brak aparatu. Lodówki brak. Dla potomnosci ta dziupla znajduje się na przeciwko pomnika z krzyżem w samym centrum Kandy tuż obok hostelu dla muzumanów. Po ok 20 jest już pusto i wyjątkowo ciemno bo światło pochodzi tylko z działających jeszcze punktów handlowych. Znajdujemy w bocznej przecznicy lokal odpowiedni dla nas Green Park. Zielony neon widać z daleka - ulica równoległa do tej z KFC. Trzeba skęcić w lewo za kurczakami, i to jest pierwsza przecznica. Porcje ogromne. Ceny za potrawę nie większe niż 450 za bardzo wyszukane np dry chily lub 250 za makarony. 2 porcje wystarcza na 3 osoby. Surówka droga 350 ale do tego się już przyzwyczaiłem w Azji. Było na prawdę dobre. Potem jeszcze targi z tuktukowcem o stawke. Nie chcą jeździć w stronę naszego hotelu bo trzeba dawać ostro pod górkę. Zła lokalizacja a na mapie było tak blisko. Niestety nocna taryfa 400.