W końcu po 2 latach udaje mi się w końcu zanurkować w wodach tropikalnych. Ale oczywiście i tym razem dziwnie.
Czekamy na wypłynięcie lodzi w restauracji. O 12.00 niestety chmury przepijają się przez wzgórza Lomboku i wściekle atakują deszczem Gili. Po 2 godzinach deszcze jest trochę mniejszy ale nie ustępuje kiedy zgłaszam się na odprawę. Okazuje się, że wszyscy inni się wycofali i mam łódke instruktora tylko dla siebie.
Odprawa jest ambitna, wyznaczona trasa, pokaz książek z rybami jakie możemy spotkać i w drogę. Stan i Darek dostają maski do snorkowania w cenie. Jeszcze nigdy nie wodowałem z łodzi mam pietra.
Okazuje się to banalną sprawą. Idziemy pod wodę. Pierwsze 15 min walczę z ciśnieniem, jeszcze nigdy tak głęboko nie nurkowałem w Polsce max 12 m a tu schodzimy na 16m. Stabilizacja przychodzi po 15 min i wtedy mogę podziwiać podwodne piękno. Warto było. Mam osobistego przewodnika. Szkoda, że warunki nie sa dobre bo nie ma słońca i od wiatru wzmógł się prąd. Widoczność nie jest najlepsza choć i tak jest to mistrzostwo świata w porównaniu do jeziora pod Piłą. Szkoda, że walka z ciśnieniem pochłonęła tyle powietrza i muszę wypłynąć po 30 min. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
Wieczorem nasz gospodarz szykuje nam grilla agroturystycznego. Złowione ryby, cegły i włókniste otoczki orzechów kokosowych jako węgiel drzewny. Smaku nie da się opisać. Wszystko dostarcza przyroda. Trzeba się tylko schylić.
Bardzo miły otwarty facet i co ciekawe nie ortodoksyjny muzułmanin i drinka wypije i Oddziału Zamkniętego posłucha.
Ciekawostka:
Co oznacza termin Ticket to the moon? Można go usłyszeć w knajpach od kelnerów. To jest oferta sprzedaży tutejszych pieczarek. Bilet niestety jest w jedną strone….