Jedziemy Dodgem Ramem czyli w stylu amerykańskim. Samochód jest mocno wyeksploatowany ale to tylko dodaje kolorytu całej wyprawie. Pali jak smok co jako sponsora imprezy napawa mnie mniejszym entuzjazmem. Staram się o tym nie myśleć ciesząc się tym filmami drogi ze mną w roli głównej. Nie jedziemy najkrótszą drogą bo musimy zahaczyć o Tequilę. Ale w tą stronę jedynie zatrzymujemy się na chwilę. Więcej o Tequili i tequili w drodze powrotnej. Drogi są w większości płatne tj oczywiście jest droga alternatywna do płatnej ale kręta i wąska co negatywnie wpływa na pasażerów. Dają mi poprowadzić to monstrum (jako właściciel Skody 1.4 mam prawo tak mówić). Pierwszy raz jadę automatem i faktycznie łatwizna. Po drodze mijamy pamiątki nieodległej aktywności wulkanu - jezioro czarnej lawy po obu stronach drogi.
Dojeżdżamy nad ocean od strony Tepic. Zatrzymujemy się na pierwszej możliwej plaży by przeżyć zaślubiny z Pacyfikiem – jest piasek, są palmy tylko ta woda jakaś taka nie lazurowa.
Nasz hotel znajduje się na północ od Puerto Vallarta. Jest o tej porze roku pustawy z wyjątkiem kilku rezydentów z Kanady i północnych stanów USA. Pokoje to w pełni wyposażone apartamenty więc niczym się nie różnią od zwykłych mieszkań.
Teraz tylko relax, plaża i drinki z palemką.