Z rana odwiedzamy z naszą gospodynią klub do jakiego należą z mężem. Korzystamy z basenu co daje miłą odmianę od ciągłego zwiedzania per pedes.
Jedziemy już sami pod przewodnictwem Irka do Guanajuato . Za oknami miga nam wypalony krajobraz meksykańskich pastwisk przeplatany podobnymi miejscowościami w stylu „Desperado” Teren nie jest płaski raczej pagórkowaty a nawet lekko górzysty. Droga zaczyna się wić i opadać w kierunku głębokiej doliny to znak, że zbliżamy się do Guanajuato.
Guanajuato to stolica stanu o tej samej nazwie, w którego granicach leży Leon. Położone jest w bardzo wąskiej dolinie. Fascynujące jest to, że część dróg znajduje się pod ziemią w postaci długich tuneli.Ulice w głębi miasteczka są bardzo wąskie a niektóre to po prostu strome schody pnące się po okalających miasto wzgórzach. Rozkwit i bogactwo miasteczka związane jest z jego górniczą przeszłością – od XVI wieku do roku 1928 wydobywano u głownie srebro (w XVIII wieku 2/3 światowej produkcji srebra pochodziło z Guanajuato). Bogactwo widać we wspaniałej hiszpańskiej kolonialnej architekturze miasteczka. Spacerujemy po uliczkach: odwiedzamy centralny plac - Plaza de la Paz i Bazylikę - Basílica Colegiata de Nuestra Señora de Guanajuato.
Kierujemy się ulicą Positos w kierunku Uniwersytetu. Irek prowadzi nas w uliczkę gdzie wedle podania miała miejsce tragedia równa tej z Verony. Tutaj jednak za scenografię robiły dwa balkony gdzie kochankowie oddawali się miłosnym zalotom co nie podobało się ojcu dziewczyny. Sprawę załatwił za pomocą flinty przyłapując młodych na balkonowym pocałunku. Obecnie turyści na tą pamiątkę całują się w tym zaułku zakochanych.
Agnieszka wjeżdża kolejką na punkt widokowy górujący nad miastem z pokaźnych rozmiarów postacią Pipilana (bohatera wojny wyzwoleńczej w 19 wieku). Ja natomiast padam ofiarą wczorajszego sosu do tacos. Uważajcie jalapeno atakuje podstępnie zwłaszcza jeśli macie delikatny żołądek (wcale nie chodzi mi o to o czym od razu pomyśleliście). Odezwała się dawno zapomniana choroba wrzodowa. No to ja mam już ostrości i dalsze zwiedzanie z głowy. Póki co to na ławeczce przed Teatrem Juarez czekam aż zacznie działać Ranigast i Nospa. Bardzo żałuje, że nie mogłem wjechać bo widok jest przecudny (wiem to niestety z drugiej ręki) Dodatkowo właśnie ma miejsce festiwal kultury miast partnerskich. Grają tańczą i śpiewają a mnie to chwilowo jedynie denerwuje.
Wieczorem nasz gospodarz częstuje nas swoją ulubiona tequilą. Odnoszę wrażenie, że jest to jakiś odpowiednik 20 letniej whisky bo z namaszczeniem nalewa wszystkim po naparstku. Ja jednak chyba nie lubię tequili i co rusz się o tym przekonuje.