Opuszczamy gościnne progi Amparo i kierujemy się na dworzec autobusowy. Do Leon jedziemy komfortowym autobusem klasy Primera Plus. Bardzo wygodne fotele z dostateczną ilością miejsca na nogi nawet dla wysokich. Dodatkowo dostajemy prowiant na drogę. Leon to 1,3 mln miasto typowe dla współczesnego Meksyku. Znakiem firmowym jest tu skóra i jej przetwarzanie na wszelkie sposoby. Mnogość wyrobów i fasonów jest zaskakująca ale niestety kolorystyce dominuje stylistyka odpustowa. Oczywiście znalazłem również wzory klasyczne – żeby mieć tylko miejsce w walizce.
W sumie nie ma w Leon nic ciekawego co byłoby powodem aby się tu specjalnie zatrzymać. Dla nas jest to baza wypadowa do Guanahuato. Gości nas Jose Torres znajomy Irka. Mr Torres to typowy przedstawiciel klasy wyższej w Meksyku. Posiada ziemię pod Leon i elegancką willę na chronionym osiedlu. Ubiera się jak przystało na ranczera kowbojki, dżinsy, koszula, kamizelka no i oczywiście kapelusz. W domu panuje patriarchat – słowo ojca jest decydujące a cała rodzina czeka na niego aby rozpocząć posiłek. Torres ma trzech synów i córkę. Młodszy z synów ujeżdża byki na rodeo (co dumnie pokazuje z ukrycia na komórce) co niekoniecznie spotyka się z uznaniem ojca i dzieje się bez jego wiedzy. Zwiedzamy stare miasto w Leon pożyczonym od gospodarza samochodem.
W programie mamy oczywiście rynek i przylegające do niego zabytki. Niespiesznie przemierzaliśmy okoliczne uliczki, zatrzymując się na koncert lokalnego zespołu Mariachi w składzie mieszanym. Odwiedziliśmy główną Katedrę z obowiązkowym pomnikiem Papieża oraz Łuk Bohaterów (Arco de la Calzada de los Héroes).
Na kolana nie rzuca ale było miło pochodzić i poczuć atmosferę przeszłości. Mam wrażenie, że gdzieś to już wszystko widziałem. Niewątpliwie przed oczami przelatują mi wspomnienia z Hiszpanii.
Wieczorem gospodarz zaprosił nas na kolację do meksykańskiej restauracji (fasfood) serwującej tacos o nazwie El Data. Domyślam się, że ze względu na nas wybrał najbardziej sterylny lokal jaki jest w Leon bo procedura przygotowywania posiłków przypominała standardy znane z naszego McDonalda. Zamówiono mix wszystkich rodzajów mięs i sosów. Było przepyszne a ja nie szczędziłem sosu z papryczek jalapeno, szkoda tylko, że było tak przeraźliwie sterylnie (ale darowanemu koniu się nie zagląda).