Dzień drugi zwiedzania rozpoczynamy od przejazdu taksówką do Muzeum Antropologicznego. Irek obsesyjnie dba o nasze bezpieczeństwo i nie bierze pod uwagę przejazdu innymi środkami komunikacji co skazuje nas na obserwowanie życia miasta z okien taksówki, jadąc w korytarzach autostrad i dróg szybkiego ruchu.
Dziś miga nam drugie oblicze Mexico City – wieżowce w centrum finansowym, piękne parki, ambasady.
Bieda jest tu skrupulatnie ukryta i reprezentowana jest przez niezliczonych sprzedawców wszystkiego. Biegają oni między samochodami stojącymi w korkach – zdecydowanie praca w szkodliwych warunkach.
Muzeum mieści się przy głównej ulicy Mexico City Paseo de la Reforma. Mamy duże szczęście bo nastepnego dnia Muzeum ma wizytować Nijaki George Bush (Gringo One), zatrudniony na etacie najważniejszego Gringo. Wszędzie barierki i zwarte oddziały policji. Muzeum jest jak najbardziej godne uwagi. Podzielone jest na kilka obszarów tematycznych. Zaczęliśmy zwiedzanie od czasów prehistorycznych pokazujących człowieka pierwotnego na obszarze Ameryki Środkowej w sumie nic, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Ale ta część jest skierowana do młodego zwiedzającego.Dalej mamy już ekspozycje pokazujące pozostałości kultur Majów, Azteków – rekonstrukcje miast, domów, komór grobowych, fragmenty budowli, rzeźby, rękodzieło, broń. Ciekawa jest sala związana z wyposażeniem do ówczesnej piłki ale nie nożnej ale raczej biodrowej – peloty. Drużyny grały systemem pucharowym z tym, że nie było rewanżu bo drużyna przegrana wyeliminowywana była dosłownie. Dalej przechodzimy do kolejnych ekspozycji powodujących dreszcz emocji a mianowicie ołtarzy ofiarnych różnej wielkości i wzorów. I jako ukoronowanie słynny kalendarz Azteków, niebawem kończący się (2012) co korelowane jest z końcem świata. Pozostaje sceptyczny bo to trochę jest tak jakbyśmy oczekiwali końca świata dlatego, że w pierwszych produkowanych magnetowidach datę można ustawić jedynie do 2010. Tam się chyba na tych kręgach nie dało nic więcej upchnąć. Druga kondygnacja muzeum jest już dla mnie mniej interesująca – taka Cepelia poświęcona głownie grupom etnicznym i ich strojom i obrzędowości. Muzeum jest obszerne i pół dnia to zdecydowanie za krótko na efektywne jego zwiedzenie. Nie wszystkie eksponaty mają opisy po angielsku – można wypożyczyć elektronicznego przewodnika (drogo było), kupić dedykowany przewodnik (nie obejmuje wszystkiego) albo podpiąć się pod anglojęzyczną wycieczkę (jak się nie ma napiętego grafika bo przemieszczają się bardzo wolno). Muzeum zdecydowanie POLECAM
Drugi tego dnia cel to Centrum Historyczne (Centro Historico). Po moich protestach, że koniec z taksówkami na Paseo de la Reforma łapiemy autobus jadący w pożądanym przez nas kierunku. Teraz rozumiem, na czym polega trudność. Autobusy (kwalifikujące się wg naszych standardów bardziej na złom) jeżdżą w zrozumiały jedynie dla lokalsów sposób. Opisy przystanków docelowych niewiele mówią a nie istnieje coś takiego jak marszruta czy rozkład jazdy. Ale Irek daje radę po hiszpańsku i jedziemy. Kierowca kasuje skromną opłatę w zależności od ilości przystanków. Wysiadamy na skrzyżowaniu z Hidalgo i po posiłku w lokalnej knajpie (oczywiście tacos) kierujemy się przez park (chyba Almeda Central) w kierunku Torre Latinoamericana. Park tętni życiem – artyści wszelkiej maści, sportowcy, sprzedawcy bawiące się dzieci. Zostajemy namierzeni przez klaunów biorących nas za Gringo – nie ma lepszej zabawy dla lokalsów niż ponabijać się z Amerykanów. Udaje nam się wyswobodzić bez strat własnych. Dochodzimy do Zacalo (tak jest opisany na mapie ale drogowskazy pokazują, że idziemy na Plaza de Las 3 Culturas). Na placu trwają przygotowania do jakieś imprezy więc wygląda inaczej niż na zdjęciach dostępnych w folderach. Robimy program obowiązkowy Palacio Nacional, Cathedral Metropolitana i Templo Mayor (wykopaliska). Wrażenie robi na mnie pokaz tańców indiańskich przy wtórze hipnotyzujących bębnów w okolicach Templo Mayor. Fascynująca jest religijność Meksykan sprowadzająca się do obserwacji – najpierw spowiedź w katedrze a potem po wyjściu, dla pewności okadzenie przez szamana. Warto obejrzeć i na luziku pochodzić po historycznych uliczkach, usiąść na ławeczce z piwkiem w ręku, które uczynny sprzedawca pakuje do szarej torebki. Co prawda Irek twierdzi, że to kraj ludzi wolnych i picie piwa nie spotka się z represją ale dla spokoju korzystam z papierowej zasłony.
Powrót komunikacją lokalną jest fascynujący i zaliczyłbym go do doświadczeń hard core. Autobusy/busy (bo jechaliśmy kilkoma) to totalna ruina: połatana i sklecona z czego popadnie, jadąca chyba siłą woli i co ciekawe nie posiadają limitu ładowności. Fascynujące są zwłaszcza efekty dźwiękowe.