No i się usrało. Dobrze żarło i zdechło. Lądujemy w Bagabag o 23.30. Autobus jechał 8 h i wysadził nas w środku niczego jak u Rodrigeza - skrzyżowanie, przystanek, bar, domek z czerwonym neonem i kierowcy tricykli. Najbliższy transport około 4 rano. Siadamy w barze i jak lep zaczynamy ściągać pomocników. Jeden chce się napić drugi roztacza opowieści o urodzie Filipinek zerkając w kierunku czerwonego neonu. Towarzystwo zaczyna się robić upierdliwe. Spać to się nawet nie powinnoJeśli już decydowaliśmy się na Victoria Line, która nie jeździ do Banue to trzeba było startować o 20.00 a nie 15.00 i łapać poranny autobus albo jeepneya. Co chwile mijają nas najróżniejsi przewoźnicy ale żaden nie skręca na Banue. Pewnie jest na to jakiś patent ale my go nie znaleźliśmy.