Noc była słaba. Fiodor postanowił spać na dworze i koncepcje zfinalizował tylko dlaczego tak głośno przy tym rozmawiał z duchem gór.
Śniadanie okazało sie fajne. Jajecznica, omlet, grzanki, masło, dżem, kawa 3 w 1lub herbata.
Idziemy na dworzec autobusowy. Złota Skała jest na szczycie góry a na miejsce dowiozą nas ciężarówki z ławkami na pace. Jest bardz ciasno. W jedną stronę kasują 2500. Wejściówka na górze dla zagraniczków 6000. Powiem tak. Skała to słabizna. Taki Licheń dla tutejszych wyznawców. Zaryzykuje stwierdzenie że kicz. Ale ta droga to prawdziwy rolercoster. Góra, dół, prawo, lewo. Pierwszy rząd jest dla majacych chorobę lokomocyjną bo można wymiotować między szoferką a paką. Przed tą drogą śniadanie je się na własną odpowiedzialność. W góre z resztą nie jest tak źle bo większość czasu na jedynce. Za to w dół - czad. Jak macie klopoty podczas jazdy to tam "egzorcysta"murowany. Coś z cyklu drogi śmierci.
Cel naszej wyprawy był niestety słaby, kawalek skały pokrytu złota farbą i gdyby nie sam dojazd byłbym bardzo zdegustowany.
Po powrocie obiad: zupa 1500, piwo 1500 duze, salatka z pomidorów (doskonała) 700, lokalne frytki 1000.
O 14. wracamy do Bago.