Pierwsze co przyszło mi do głowy po wylądowaniu to, że cokolwiek dziś przeczytasz o Birmie jutro może być już nieaktualne. Miało nie być roamingu a jest. Telefon zalogował się do sieci i sms śmigają aż miło.
Dotarliśmy do hotelu około 22.00. Na lotnisku kontory nie działały już o tej porze więc był kłopot z wymianą. W końcu wymieniłem kilka dolarów w informacji turystycznej po kursie 1010 kyat za $. Normalnie chodzą po 1024. Taxi kosztowała 7$ bo hotel nie jest w centrum.
W hotelu zaczęła sie niezła zabawa. Personel był bardzo liczny i przemieszczał się stadami w celu wykonamia każdego polecenia szefa. Nie potrafili nas przydzielic do pokojów, kombinowali zmieniali,. W kulminacyjnym momencie do mojego pokoju (który mi wskazali) wyposażonego w king bed wniesiono dwa materace. By je za chwile wynieść i wskazać inny pokój z 2 osobnymi łóżkami. Ogólnie warunki są kiepskie bardzo kiepskie. Pokój bez okna, o specyficznym zapachu, klima z której woda leci na podłogę. A wszystko to za jedyne 17$ za noc. Hotel nazywa się Aung tha Pyay 2 - bardziej jako ostrzeżenie niż reklama. Birma ewidentnie walczy z bezrobociem zatrudniając pracowników kosztem ich kompetencji. Zalatwienie czegokolwiek graniczy z cudem. Pół godziny zajęło mi ustalenie w którym pokoju śpi Piotr. Poznalem wszystkich gości hotelu przynajmniej ich paszporty ktoremi po kolei pokazywano. Trzeba sie uzbroić w cierpliwość, bardzo chcą ale nie wychodzi. I zawsze jest ich kilku. Puszkę coli przyniosło 4 chłopaków.
Po nocy napędzanej kpt. morganem obudziliśmy sie w temp 28 C bo w nocy wyłaczyla sie klima. Śniadanie to osobny rozdział. Potrawy otrzymuje się z bębna maszyny losujacej. Martines dostał smażone tosty, Arleta ryż z kurczakiem a ja makaron z kurczakim - wszystko zimne. Zabrakło ciepłej wody na kawę wiec dostałem zimna wodę.
Do centrum dojechaliśmy z Fiodorem (bratem Piotra) taksówką bo sie nam przysnęło i grupa pojechała bez nas - co oczywiście było nie fajnym posunięciem. Taxi 4000 do Sule Paya -uznanego za geograficzne i komercyjne centrum miasta. Jechaliśmy długo przez straszne korki. Z okien auta widać niestety brud i brak dbałości o przestrzeń wspólna. Śmieci walaja się wszędzie i do tego ten betel żuty przez Birmańczyków. Ma on charakterystyczny czerwony kolor. Wszystko jest tym oplute- chodniki, ulice i nawet drzwi samochodów kidy kierowcy spluwają przez okno.
Pagoda jest taka sobie, nic ciekawego. Jest połoźona na rondzie a wokoło odbywa się wściekły ruch kołowy i zawody kto ma głośniejszy wydech. O dziwo w środku sptykamy Piotra z resztą ekipy. Oni dla odmiany jechali pociągiem za 200. Jak stwierdzili bardzo egzotyczne przeźycie.
Razem uxajemy sie na piwko po 1300 - mały Myanmar. Woda 400 cola tyle samo ale dziwna pojemność 425.
Robimy tour polecany przez lonly planet po najważniejszych pozostałościach z czasów kolonialnych, tj:ratusz, sąd, pomnik niepodleglosci, urzad celny, sąd rozjemczy (ruina opustoszala) aż po poczte. Potem przemieszczamy sie w stronę china town. Niestety nie udaje sie nam znaleźć ani jednej restauracji choć zbliżonej do standardów europejskich. Nie podjeliśmy ryzyka jedzenia z ulicy. Musialy wystarczec bułki kupione w sklepie i cola. Na prawdę bardzo slabo z wyżywieniem nam wyszło.
Taksowkami po 5 osób w każdej, jedziemy do Shedagon Paya - kulminacyjnego punktu dzisiejszego dnia. Wejściówki 8 $. Niestet troche z późno przyjechaliśmy. Słonce już sachodziło i nie było dobrego światła do zrobienia zdjęć. Zreszta kopuła stanowiaca najwiekszy atut budowli byla w remocie zasłonięta rusztowaniami. Szkoda. Słońce zaszło zrobiło się ciemno i zapaliło sie zjawiskowe podswietlenie calej budowli. Przy ołtarzach okalajacych pagode rozpalono lampki oliwne. Mega efekt. Rada wycelujcie wizyte tak aby koniecznie zobaczyć swiatynie po zmroku. Warto - must see.
I to by bylo na tyle. Po drodze do hotelu zakupy. Cola, woda, chleb jakas puszka, sok pomarańczowy - 3200. Nie jest źle.