Dzisiejszy dzień poświęcamy na zwiedzanie najważniejszych, charakterystyczych obiektów w Kuala. Z doświadczenia wiem, że i tak będzie ciężko. Temperatra jest wysoka a będziemy musieli trochę pochodzić. Śniadanie jemy u Hindusów. Placki nana tym razem z farszem z kurczaka. Przypominało to kotlet pożarski czyli pies przemielony zazem z budą. Do tego kawa biala extra słodka. Całość 8 Rm. Z naszego hotelu idziemy z buta do wieży telewizyjnej. To są co prawda 2 przystanki Monorailem (1,2 Rm) ale warto popatrzeć jak wyglądają ulice. Musi tu mocno padać bo większość szlaków komunikacyjnych przykryta jest daszkami. Idziemy dlugo cały czas pod dachem. Zaduch jest niestety minusem tej sytuacji bo pogoda jest wyjątkowo ładna, pełne słońce. Wieża telewizyjna to najwyzszy punkt na mapie KL. Ma 2 tarasy widokowe - oszkolony niższy i otwarty ponad nim. Tanio nie jest 49 Rm za pierwszy i 99 Rm za drugi. W cenie jest butelka wody:) Indaguje na wersję droższą. (Tak Agnieszko, wiem jestem świnia, że nie wjechalismy na taraz widokowy w Mexico City a teraz sie sam rozbijam za stuwaka). Jeszcze tylko oświadczenie że jak zechce sobie coś zrobić na górze to jest to moja sprawa i dyrekcja nie ponosi za to odpowiedzialności. Jak sie później okaże taki papier ma sens. Taras oszklony to lipa. Konstrukcja wiezy nie pozwala cieszyć sie panoramą miasta. Grube metalowe wsporniki przyslaniaja obraz. Warto wiec bylo zaplacic za wyzszy taras. Tu jest pełen ogląd Kuala. Widzów od krawędzi odgradza jedynie szyba tak z 1,4 m. Jak by ktos chcial się spektakularnie rozstac z życiem to, to jest dobre miejsce. Nie ma również ochrony.Nastepnie kierujemy swe kroki do Petronas Tower. Jest to bardzo niedaleko w zasiegu 25 min nieforsownego marszu. Mapy nie potrzeba - widać gdzie iść - wieże również guruja nad horyzontem. Zatrzymujemy sie jedynie na chwile uzupełnić płyny. Piwko małe - 10 Rm w sklepiku. W knajpie za kufel 0,4 chcieli 13 Rm. Wiec wybor padl na murek przed sklepem i Tigera zamiast lanego Calsberga. Petronas robi wrażenie i co ciekawe wcale nie było kolejki do tarasu widokowego. Wogóle mało turystów kręci sie wokoło. Wieże robią wrażenie. Dalej w planach był rynek celem nabycia tradycyjnych pamiątek. W przewodniku wyczytalem ze takim miejscem jest dzielnica Chow Kit w sumie niedaleko Petronas. Transportem kombinowanym tj metrem i Monorailem dojezdżamy we wskazane miejsce. No tu świat jest inny. Zaniedbane domy, niska zabudowa. Rynek okazał sie totalną porażką. Totalny lump i podrobki najnizszego gatunki. Hitem były stoiska z używanymi butami i to mocno używanymi. Zbych zgłodniał i pierwszej lepszej lokalnej jadlodajni zjadł ryż z rybą. Wyglądało to słabo wiec zadowolilem sie napojem gazowanym z 7 kostkami cukru wewnątrz. Na szczęscie na mapie zabranej z hotelu zaznaczone było miejsce o nazwie Central Market. To był strzal w dziesiątke. Rekodzielo, lokalne stroje, stroje szale chusty itp. Jak po pamiatki to warto tu podjechać. Niestety jedyny problem to rozmiar koszulek tematycznie związanych z KL, maks jak znalazlem to xl. Jak nabywaliśmy pamiątki z nieba spadł rzęsisty deszcz. Trwało to jakieś 20 min a zaczęło sie tradycyjnie dla rejonu ok 16.00. Central Market to własciwie China Town więc i w sklepach wybor napojow w znacznie lepszych cenach. Piwo 6 Rm, 350 ml wodki 14 Rm. Ciekawe bo jedną z flaszek zdobi dumny napis Polska. Rozpiera nas duma narodowa i nabywamy jedna w ramach testu. Troche sie zakrecilismy w tym China Town i musiał nas wyprowadzić Sigic tj nawigacja. Wieczorkiem wyskoczyliśmy jeszcze ze Zbychem na naszą dzielnie - Meden Tunku. Okazalo się, ze calkiem niedaleko mamy kilka centrów handlowych. Mam takie wrażenie, że centra handlowe są tu wszedzie nie tylko na znanej i opisywanej w przewodniku Bintang (dzielnicy handlowej). Bardzo pozytywny dzień pomimo zmęczenia. Rano zbieramy sie znowu do Bangkoku.