Znowu jesteśmy w komplecie, połączyliśmy się z grupą rozrywkowa przed startem do Kambodży. W planie mamy zakupy bo ponoć Sajgon to dobre miejsce aby zaopatrzyć się w plecaki i kurtki North Face. Czas wesoło mija w restauracji przy piwku. Należała mi się chwila wypoczynku po pierwszych intensywnych dniach zwiedzania.
Zakupy to sprawa skomplikowana: trzeba wśród różnych ofert znaleźć te najlepszą znaczy się najtańszą: Specjalistą jest tu Martinez – szatan nie człowiek. Targuje do upadłego i pierwsze efekty plecak NF (prawie jak) 100+20 za 60 zł a 80+20 za 40 zł. Potem na warsztat idą kurtki, tutaj elastyczność negocjacji nie jest taka duża i przechodzą za 135 zł (kurtka NF z polarem obustronnym). Ale największy rozmiar to XXL wg standardów azjatyckich. Max 185 cm wzrostu i niezbyt duży mięsień piwny.
Teraz rada dla chcących robić zakupy w Sajgonie – kupować należy nie w sercu Dystrict1 tylko w okolicach hali targowej, tam jest około 20 zł taniej. Sama hala nie jest specjalnie atrakcyjna cenowo w bocznych uliczkach jest taniej.
Już się przyzwyczaiłem do Sajgonu – nie przytłacza mnie. Trochę go oswoiłem za sprawą wspólnego biesiadowania i spacerów po centrum. Wszędzie gwar turystów, światła. Taki mały Bangkok, w zasadzie przedsmak Bangkoku w każdym wymiarze.
Próbujemy kebaba w sercu Azji serwowanego przez rodowitego Turka, który związał się z Sajgonem. Narzeka na lenistwo Wietnamczyków (a niby tacy pracowici), korupcje i uznaniowość przepisów. Wystawił fajki wodne jako atrakcję lokalu, milicja poleciła je schować do środka i nie reklamować. Przygotował pokoje gościnne ale nie uzyskał zgody na wynajem. Ale kebab był dobry, choć wielkość wg standardów azjatyckich.
Na pewno warto tu się chwile zatrzymać.
Szykujemy się do wyjazdu do Kambodży. Piotr jeszcze chce zwiedzić Cu Chi Tunnels i nie startuje rano..