Dotarliśmy do Phnom Penh po około 7 h jazdy. Autokar jak zwykle tutaj VIP okazał się starym rzęchem rodem z PRL z fotelami w niekontrolowany sposób wyginającymi się we wszystkich kierunkach. No ale wszystko za oknami było nowe i interesujące wiec podróż minęła szybko. Odprawa na granicy jest dwustopniowa i a nasza evisa zadziałała perfekcyjnie, kosztowała 25$ co jest porównywalne z kwotą pobieraną przez pośrednika na granicy. Co ciekawe jeden z pasażerów wyglądający na 100% backpakera zakwestionował haracz 5$ i postanowił sam wyrobić sobie wizę wg stawek oficjalnych 20$. Czego nie zapłacił pośrednikowi zapłacił z naddatkiem bo zakwestionowano mu zdajecie i musiał robić nowe. Niestety z ta forma zalegalizowanej korupcji trzeba się pogodzić dla świętego spokoju.
Autobus zostawił nas na zakurzonym placu gdzieś w środku Phnom Penh, wyrzucając w piach wszystkie bagaże – tu przyznaje rację Piotrowi, nie ma sensu zabierać nowego plecaka bo zostanie zgnojony w 2 tygodnie. Jak zwykle silna grupa tuk-tukowców czekała w pobliżu aby zaoferować lokum i przewóz. Nastawieni byliśmy na Riverside wiec odrzucaliśmy propozycje noclegów gdzie indziej. No i po opłaceniu 4$ za przejazd (można było jechać za 3$) dotarliśmy w pobliże Riverside i niestety ceny okazały się mało atrakcyjne w stosunku do komfortu. Za 2 osobowy pokój z jednym łóżkiem nad śmierdzącą knajpą bez okna chciano 12$. Szukaliśmy robiło się coraz później a my coraz bardziej znużeni. W końcu decyzja zostajemy w hotelu King przy ul 110. To nie był dobry wybór – pokoje bez okien za 8$ ale przynajmniej nie śmierdzi jedzeniem. Na początek stoczyłem wojnę z mrówkami które przez środek podłogi wyznaczyły sobie szlak komunikacyjny potem z zimną wodą w prysznicu. Zdecydowanie nie polecam. Lepiej chyba dołożyć i jednak zachować to minimum komfortu tzn okno. Nie wiem dlaczego zgodziliśmy się na taki syf – kładę to na karb zmęczenia i niechęci do dalszego poszukiwania. Wieczorem przyjeżdża Piotr po wizycie Cu Chi, pokój ma już zarezerwowany.
Poszliśmy na Riverside tutejszą prestiżową promenada – bary, restauracje, sklepy. Znaleźliśmy polską wódkę z Lublina 1906 za 12 zł za litr. Jak to się kalkuluje nie wiem ale miło sobie przypomnieć najlepsze polskie smaki. Dla amatorów jest też Viagra za 5$ za paczkę (4 tabletki) sprzedawana obok Snikersów w sklepie spożywczym. Riverside to inna bajka niż reszta miasta, taka enklawa dobrobytu dobrze pilnowana przez policję i sprawiająca wrażanie bezpiecznej. Zresztą byliśmy grupą 4 osobową więc jeden pilnował drugiego. Nie mieliśmy żadnej sytuacji konfliktowej ani kryzysowej. Choć zdecydowanie zalecam ostrożność i czujność. Kambodża nie sprawia wrażenia na 100% bezpiecznej zwłaszcza w bocznych uliczkach po zmroku. Brak jest w niektórych miejscach oświetlenia ai grupki lokalów bacznie nas obserwowali. Należy zachować zdrowy rozsądek.
Pierwszy rzut oka na Phnom Penh pokazuje ogromy kontrast pomiędzy bogatymi i biednymi. Nie widzieliśmy za duża tyle co przejazd autobusem i tuk tukiem ale szczerze to nie widziałem na raz tyle Hamerów i Luksusów na raz. Samochody luksusowe to już nie rodzynki to stały element ulic stolicy Kambodży. Natomiast prowincja od granicy z Wietnamem to już inna bajka. Biedę widać i czuć. To był teatr ostrych walk podczas wojny wietnamskiej, która wywarła piętno na infrastrukturze tego rejonu. Drewniane chaty kryte liśćmi palny, 0 mechanizacji. Ludzie tyrający w polu z motyką. Kontrast w stosunku do Wietnamu widoczny od razu. Droga do stolicy, jak mniemam Głowna i ważna bardzo wąska ale praktycznie pusta. Poza busami i autobusami zmierzającymi na granicę nic nią nie jeździ. Przed stolicą wpadamy w strefę robót drogowych przez jakieś 10 km jedziemy po straszliwych wertepach w pyle i kurzu. Widać, że drogowcy mają czas i się nie spieszą.
Wieczór upłynął przy współudziale 1906 już z Piotrem. Wygląda na to, że tunele Cu Chi to miejsce mniej atrakcyjne niż strefa zdemilitaryzowana koło Hue. Produkt turystyczny i Piotr był zawiedziony ale to chyba kwestia mocno podniesionej poprzeczki. Tak czy inaczej zapłacił za wycieczkę 5$ więc jeśli ktoś nie może zobaczyć strefy zdemilitaryzowanej to na 100% warto odwiedzić Cu Chi ale ze świadomością, ze jest to produkt podrasowany dla turystów.
Klaustrofobia mniej doskwiera po 1906:) a i mówki jakieś takie uśmiechnięte.