Po 12 h w autobusie docieramy do miejscowości Nyaungshwe. Gdzie znajduje sie baza wypadowa na jezioro. Podróż była wyjątkowo dobra a miejsca wystarczająco. Na wyposażeniu były kocyki ze względu na klimatyzacje ustawioną na zamarzanie. Towarzystwo twierdzi, że miały zapach trupa ale to tylko naftalina, bardzo tu popularna. Autobus zatrzymywał sie co 3 h ale było na tyle wygodnie nawet dla mnie, że nie było potrzeby wstawać.
Nasz cel to niewielka mieścina więc zaraz po wyjściu z pojazdu zaczął się taniec naganiaczy nad turystami. Zapakowano nas do jeepneya ale pierwszeco musieliśmy zrobić to uiścić opłatę wjazdową 10$. Towarzystwo bylo raczej zmęczone wiec priorytetem stał się hotel. Była 7 rano i dla tak licznej ekipy - 4 pokoje trudno było znaleść lokum. W jednym hostelu nie podobały się warunki w innym miejsca były dopiero po 10. Dziewczyny z Danii, które też zapakowano z nami powiedziały, że dobre opinie ma Gipsy Inn. Tam też pojechaliśmy. Nie wiem jak Piotr negocjował i jak rozmawiał ale okazało się że tylko jeden pokój jest wolny a reszta będzie o 13.00. Oj się damska część wycieczki zeźliła. Cała 8 poszła do tego jednego pokoju i legla gdzie popadnie. Kolejne pokoje pojawiały sie sukcesywnie. By o 13.00 wszyscy znaleźli lokum.
Ja o 12.00 postanowiłem coś zjeść i rozejrzeć sie po okolicy. Nie napawało to optymizmem. Kurz i nieutwardzone drogi radzej wieś niż miasto. Postanawiamy wziąć łódz od razu jeszcze tego samego dnia aby jutro pojechać do Bagan porannym autobusem. Z jednej strony dobrze bo szkoda dnia na Nyaungshwe, a z drugiej jak się okazało nie zobaczylismy ważnego miejsca.
Łódź kosztowała 10$ i max zabiera 5 osób. Polecam wziąć coś ciepłego a najlepiej przeciwdeszczowego bo chlapie mocno i wieje. Jak wyruszyliśmy była 14.00 i to pozwala jedynie na dotarcie do jednej z tutejszej atrakcji świątyni Phaung Daw OO Paya. Po drodze mijamy lokalnych rybaków, którzy jak na zawołanie prezentuja wiosłowanie nogą oraz figury akrobatyczne z koszami do połowu ryb. To wioslowanie nogą jest dość widowiskowe. Facet stoi na rufie łodzi na jednej nodze, drugą owija wokół wiosła a obiema rękami rozrzuca sieci. Mistrzowie równowagi. Potem zaczyna się tour the szwagier. Tj wycieczka po pseudo zakładach rzemieślniczych. Nasza wina nie daliśmy stosownych dyspozycji. Wizytę składamy u pseudo producentów tkanin z nici lotasu. Oglądamy proces oddzielania włókien i tkania ale bardziej wygląda to na skansen niż fabrykę. Drugi szwagier to po prostu sklep ze srebrem. Płyniemy dalej do Phaung Daw OO Paya, świątyni z 11 wieku, gdzie napadają nas sprzedawcy pamiątek. Zaczynają się pierwsze podchody w targowaniu. Robi się późno i czasu pozostaje tylko na pływajace ogrody tj uprawy na pływajacych dywanach. Podłoże w pływających ogrodach robione jest ręcznie z wyławianych butwiejących części roślin i gleby, utwierdzanych na bambusowych tyczkach. Dzięki stałemu dostępowi do wody plony są tu niezwykle obfite przez cały rok.
Słońce zachodzi a my dodajemy gazu i zaczyna się robić na prawdę mokro i zimno.
No i nie widzieliśmy największej atrakcji - kobiet żyraf. Choć oglądanie ludzi jak w zoo jest trochę dwuznaczne to fakt jest taki, że nie postawiono tego dylematu przede mną.
Na kolacje wybieramy się po 8.00 w egipskich ciemnościach. Z Gipsy poszliśmy w prawo wzdłuż kanału a przy moście skręciliśmy również na prawo. Znajdujemy pierwszy lokal przypominający standardem lokal dla białych, w stylu włoskim. Ja puszczam sie jeszcze kawałek prosto i o dziwo znajduje jadłodajnie reklamującą się również po polsku - smaczne i zdrowe jedzenie domowe. No cóż lokal bardziej przypominał warsztat naprawy ciężarówek niż restauracje wiec wracam do reszty ekipy, ktora już zamówiła piwo tym razem Mandalay. Jedzenie bez rewelacji, porcje małe ale w miare higienicznie.
Idziemy spać, hotel jest w miarę przyzwoity i cena za pokój to 25$. Internet chodzi jak wszędzie i jest wyłączony o 22.00.
Reasumując Inle Lake ciekawe. Trzeba wyruszyć koniecznie rano, na 100% pominąć sklepy ze srebrem. Produkcja tkanin jest na swój sposób ciekawa. No i trochę chlapie. Gipsy Inn jest ok jak na standardy birmańskie.